W tym roku, z powodu choroby Mili, a potem Jurka
urodziny dla milenkowych koleżanek i kolegów
odbyły się trochę później, niż by wypadało.
Jako, że nasza córka stała się prawdziwą miłośniczką szachów,
zrobiliśmy tort-szachownicę.
Nie wyszedł nam tak równo jak z masy macepanowej,
ale nie lubię, kiedy na widok jedzenia (a już zwłaszcza słodyczy! ;)
nie cieknie mi ślinka.
A niestety trudno, patrząc na coś, co wygląda jak z pastiku, o ślinkę :)
Nie ma to jak spływająca po torcie prawdziwa czekolada! :P
A jak obok czekolady siedzi jeszcze maluch,
to u mnie już prawdziwy ślinotok!!! :P
Zjadłabym i jedno i drugie! :)
Sądząc po minie, Mili tort też się podobał
(bo brat już trochę mniej :)
W dmuchaniu świeczek pomogli niezawodni (jak zawsze;) goście
(w końcu sześć świeczek, to już nie przelewki :P)
Większym jednak wyzwaniem niż zdmuchnięcie świeczek,
okazało się ich wyjęcie
(skupienie Mili godne było najlepszego sapera! ;)
Podczas kiedy Mila zabawiała gości
Jurek zagnieździł się w ramionach cioci Basi :)
...i tym samym dołączył do kącika rusycysty :P
Wszystkim gościom bardzo dziękujemy za świetną zabawę
i zapraszamy na kolejne urodziny :)
P.S. Ze zrozumiałych względów podczas urodzinowych podchodów
nie powstało ani jedno zdjęcie :P
P.P.S. Największym osiągnięciem podczas tegorocznej imprezy było to,
że udało nam się wrócić z podchodów z taką samą liczbą dzieci
z jaką wyszliśmy :P